To było jakiś miesiąc temu. Tego ranka ból był nie do zniesienia. Pierwszą rzeczą, po którą sięgnęłam zaraz po przebudzeniu, była tabletka. Nie wiedziałam, co się dzieje. A właściwie, to wiedziałam. Bezapelacyjnie był to ten moment, kiedy musiałam się przemóc i wrócić po długiej przerwie do gabinetu dentystycznego. Pieniądze na leczenie miałam odłożone od miesięcy. Ale do tej pory lęk był silniejszy.
Tym razem nie było jednak miejsca na strach. Silniejsza była świadomość tego, że może uda mi się zmieścić w budżecie z każdym leczeniem kanałowym, jakie prawdopodobnie będę musiała wykonać. Wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego teraz, to potem będzie tylko gorzej. A już było bardzo, bardzo źle. Ból promieniował na całą szczękę, raz z jednej, raz z drugiej strony. Gdy dotykałam zęba językiem, czułam silny ucisk.
Stanęłam przed lustrem i otworzyłam buzię. Dolna siódemka, piątka, trzy ósemki. Byłyby cztery, ale ostatnia nie ma miejsca, aby wyjść. Do tego czułam ból zębów, które teoretycznie są wyleczone i zaplombowane. Cóż w tym dziwnego, całe liceum i połowę studiów spędziłam na fotelu dentystycznym. Zaniedbanie zębów w dzieciństwie będzie mi wychodzić bokiem przez całe życie…
Kolejne dni zajmowały mi następujące rzeczy: komputer, Google i Facebook, czyli poszukiwania najlepszego dentysty w mieście. Skoro i tak mam płacić, niech chociaż będzie to ktoś, kto nie wyrzuci takiej panikary z gabinetu po pięciu minutach.
Termin wizyty został ustalony na kwiecień. Ostatnie okres przed spotkaniem to nieprzespane noce i brak skupienia. Stres, stres, stres. Podkreślam trzykrotnie, bo to nie był zwykły strach. Wiedziałam, że kiedy już zacznę leczenie, cała ta farsa z zębami prędko się nie skończy.
Dotarłam na miejsce. Usiadłam przestraszona na fotelu i mocno zaciskałam pięści z nerów, choć jeszcze nic nie zaczęło się dziać. Dentysta oglądał moje zęby. Siódemka do leczenia. Wiedziałam. “To zrobimy na następnej wizycie, a dziś wymienię pani plombę w jedynce, bo to jest najbardziej istotne”. Tyle.
Ale jak to?! Przecież boli! Boli siódemka, szóstka, ósemki, piątka i dwójka, wszystko boli! Ten ból wybudzał mnie w nocy i ciągle musiałam łagodzić go tabletkami! Co usłyszałam w odpowiedzi? “Tu nie ma prawa nic boleć. Ma pani zdrowe, silne zęby. Jest tylko jeden, mały ubytek. Wszystko wygląda dobrze. Jeszcze jedna wizyta i koniec leczenia”.
I wiecie co? Po tej wizycie zęby przestały mnie boleć. Silny ucisk nie wybudza mnie już w nocy. A leczenie kosztowało mnie jakieś 400zł, a nie kilka tysięcy. Magia!
Pst! To też jest fajne 🙂
- „Jak nas widzą” – będziecie kląć z oburzenia! [RECENZJA]
- Po czym rozpoznać boty na Instagramie?
- Jak przestać porównywać się z innymi ludźmi?
Magia podświadomości
Jak się okazuje, moja podświadomość potrafi się wykazać. Mój mózg przekazuje nerwom informację, że mają powodować ból i tak się dzieje. Wiem już, że zęby mam zdrowe. I przestały boleć. Rodzi się pytanie, czy moje migreny na pewno są spowodowane zmianą pogody? Czy naprawdę spadek lub wzrost ciśnienia powoduje ból? Czy może to moja podświadomość na hasło „będzie padać”, wysyła komunikat „będzie deszcz, dajcie tu porządny ból głowy”. Bez tabletek się przecież nie obejdzie. Aż boję się pomyśleć, co by się ze mną działo, gdybym wmówiła sobie poważną chorobę.
Nie tylko zęby…
W trakcie pisania tego postu postanowiłam zmierzyć sobie ciśnienie. Rzadko to robię, bo jestem zdania, że im mniej wiem, tym lepiej śpię. Kiedy ostatni raz regularnie je sprawdzałam, pomiary pokazywały wysokie wyniki. Już w momencie załączania ciśnieniomierza moje ciśnienie wzrastało z nerwów. A przecież sprawdzałam je przed poranną kawą! Robiłam pomiary codziennie rano przez kilka dni. Potem przestałam, bo potrafiłam sama przewidzieć, jaki będzie wynik na ekranie.
Ale dzisiejszy pomiar mocno mnie zaskoczył. Przez wzgląd na ostatnie samopoczucie postanowiłam wesprzeć się suplementem diety zawierającym żeń-szeń. Mam świadomość, że może powodować wzrost ciśnienia, więc towarzyszą mi póki co lekkie obawy co do jego działania. Przed pomiarem pomyślałam, że jeśli ciśnienie będzie za wysokie, to nie będę więcej brać tych tabletek. Spróbowałam też uspokoić się (pomogło w tym patrzenie na mojego pięknego, czarnego mruczka, a raczej mruczkę 🙂 ). Rezultat przerósł moje oczekiwania – prawie książkowe ciśnienie nawet po dziennej dawce żeń-szenia. Oczywiście, komuś może się wydawać, że jeśli wynik nie wynosi 120/80 to powinnam biec do lekarza. Z tym, że ja mam zawsze trochę wyższe ciśnienie i dobrze się przy tym czuję. A jeśli istnieją jakieś dodatkowe objawy, to nie są one spowodowane nadciśnieniem, ale o tym opowiem innym razem.
Może pomyślicie teraz, że wymyślam albo jestem hipochondryczką. Ja jednak doskonale wiem, dlaczego to się dzieje i bynajmniej nie jest to hipochondria. Ciągle zastanawiam się, czy na pewno chcę Wam opowiedzieć tę drugą historię. Tę, która była głównym czynnikiem, który popchnął mnie do założenia bloga. Być może w przyszłości się na to zdecyduję.
Jestem ciekawa, czy Wam też kiedyś zdarzył się podobny przypadek? Jeśli tak, napiszcie koniecznie w komentarzu.